Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział XV.
NA SZCZARZE.

Gdy nazajutrz turyści ładowali kajaki, na brzeg wylegli wszyscy niemal mieszkańcy wioski. Jurek zwrócił na to uwagę Maryni, szepnąwszy do niej:
— Widzisz, siostrzyczko, jak to dobry uczynek budzi wdzięczność i uznanie? Myślę, że ludzie zbyt mało posługują się tą tak potężną siłą. Przeważnie starają się pokazać swoją wyższość i władzę, co zamiast przyjaznych uczuć, powoduje strach, a nawet odrazę... Twoja wczorajsza praktyka lekarska zjednała nam całą wioskę i, gdy będziemy przez nią powracać, znajdziemy tu szczerych przyjaciół!
Dziewczynka słuchała brata uważnie, ale w pewnej chwili dobiegły ją pełne zachwytu słowa młodzieży wiejskiej, otaczającej Wyzbickiego i przyglądającej się jego karabinkowi.
Roześmiała się filuternie i cichym głosem powiedziała:
— Niektórzy z Poleszuków wdzięczni są nam za lekarstwa, ale są i tacy też, którzy z podziwem i szacunkiem spoglądają na Stacha za jego celne oko...
Jurek uważnie przyjrzał się siostrze, jakgdyby w obawie, że dostrzeże na jej opalonej twarzyczce przykry grymas zawiści. Dziewczynka jednak miała oczy pogodne, roziskrzone wesołością i zadowoleniem.