Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obszarami na południu, koleją zaś ze wszystkiemi rynkami świata, rosło z dnia na dzień.
Zwiedziliśmy owo centrum handlu Syberyjskiego, ten punkt eksportowy, skąd wywożono zagranicę mąkę, zboże, masło, mięso, jaja i skóry i po całodziennym popasie ruszyliśmy dalej na południe, skazani znowu na wleczenie się bez końca, siadanie na mieliznach, stykanie się z płynącemi pod wodę drzewami i na objadanie się sterletami.
Parowiec miał nas dowieźć do Barnaułu, stolicy górniczego obwodu Ałtajskiego. Stamtąd końmi należało się dostać na stepy Kułundzińskie.
Brzegi Obi do Barnaułu nie posiadają wybitnej malowniczości, jaką widziałem i podziwiałem na przepięknym i potężnym Jeniseju, tym wymarzonym raju dla pejzażysty. Z tego powodu nasza podróż stała się nad wyraz nudna i jednostajna.
W jednem tylko miejscu, o jakie 80 kilometrów na północ od Barnaułu, wpobliżu nieznanej wioski, której pierwsze domki już dostrzegaliśmy, byliśmy świadkami niezwykłej sceny. Na niewielkiej polanie tuż przy brzegu, pasł się biały koń, uwiązany na długim sznurze do cienkiej brzozy. Nagle podniósł łeb i rzucił się wbok, usiłując zerwać sznur. Gdy mu się to nie udało, zaczął, rżąc trwożnie, biegać naokoło drzewa.
Myślałem narazie, że wystraszył go nasz boleśnie sapiący parowiec, lecz wnet zobaczyłem coś groźniejszego. Z lasu wynurzył się, kołysząc się z boku na bok, duży niedźwiedź brunatny i z niezwykłą szybkością rzucił się na konia, w okamgnieniu go dogonił, złapał jedną łapą za kark, a drugą usiłował się zaczepić za wystające pieńki zrąbanych drzew. Koń