Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wrzuciwszy sieć zpowrotem, zaniosłem do obozu obfitą zdobycz. Wieczorem, siedząc przy ognisku z entomologiem i walcząc zawzięcie z komarami, po herbacie zaproponowałem mu, abyśmy poszli obejrzeć sieć, w której niezawodnie musiała być nowa porcja ryb. Roznieciliśmy więc niewielkie ognisko, aby nam przyświecało z brzegu, a później podeszliśmy do sznura, do którego była uwiązana „morda“.
Jakież było me zdziwienie, gdy przy palu sznura nie znalazłem!
Hakiem uwiązanym do długiego drąga, napróżno wymacywałem sieć. Nie wiedziałem, co mam myśleć i robić... Staliśmy, patrząc na siebie ze zdumieniem.
— Uważaj pan! — rzekł mój towarzysz. — Czy to nie jakiś zapomniany ichtiosaurus zaplątał się w pańskie sieci i porwał je z sobą?
— Chyba, że tak! — zgodziłem się.
Chodziliśmy brzegiem, szukając śladów sieci. Rozeszliśmy się wreszcie w różne strony, i wkrótce mój towarzysz zaczął na mnie wołać. Przybiegłem, on zaś wskazał mi w milczeniu kilka kęp, wystających z jeziora. Przy kępach woda się kotłowała, gdyż coś bardzo dużego się w niej miotało. Przy blasku księżyca na jedną chwilę wynurzyły się z wody obręcze sieci, lecz wnet znów się pogrążyły, a woda z nową siłą zakipiała dokoła.
— Fakt, że to ichtiosaurus! — zaśmiał się mój towarzysz.
Ale ja już byłem wściekły i szybko zrzucałem z siebie ubranie. Wziąwszy z sobą drąg z hakiem, wszedłem do wody. Trafiłem na miejsce niegłębokie i wkrótce byłem już przy kępach. Złapałem ręką za