Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłopi w tak gorący czas dla rolnika musieliby jechać do sądu, do miasta. Lepiej już nikogo nie wpuszczać!
Moi kozacy roześmieli się głośno.
— A to mądrzy z was ludzie! — zawołał starszy kozak, wysoki, chudy o szybkich nerwowych ruchach. — Cóż to? do samej śmierci będziecie siedzieli zamknięci w chatach?
— To się zobaczy później! — tłómaczyła się kobieta, krzątając się już koło herbaty. — Siadajcie, proszę, rozgośćcie się, zaraz przyrządzę herbatę i poczęstuję gorącym pierogiem z rybą!
Ale my już dawnośmy się rozgościli i prawie leżeliśmy na szerokich ławach, zmęczeni skwarem i walką z komarami, które zapewne przysięgły komuś wyssać z nas całą krew. Inaczej nie umiałbym objaśnić ich zaciętości w owym dniu.
Nawet moi przewodnicy, już przyzwyczajeni do tej „małej“ przykrości leśnej, klęli tak energicznie, że aż się konie oglądały z wyrzutem.
Napiliśmy się herbaty, najedli wybornego pieroga ze świeżą kaługą, rybą z rodzaju jesiotrów, i postanowiliśmy trochę wypocząć.
— Ja nie będę spał! — oznajmił starszy przewodnik. — Pójdę się zapoznać z temi dziwakami — chłopami. Może się od nich dowiem czego o węglu i o złocie. Słuchajcieno, babciu, przecież wasi chłopi po tajdze się włóczą?
— A jakże! — odrzekła. — Las rąbią, polują, zbierają orzechy cedrowe...
— Widzę, że macie tu święte życie! — zaśmiał się wesoło. — A dobrze wam się tu powodzi?
— Chwalić Boga — dobrze! — odparła i przeżegnała się nabożnie. — Ziemia urodzajna, chleba mamy