Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale odrazu uciekły, ponieważ tygrysy pewno zaczęły się do nich skradać z różnych stron...
— Straszne, oj straszne! — wzdychał drugi „pogromca tygrysów“, oglądając się trwożnie.
Chciałem go wykpić, ale przypomniałem sobie tę polanę, porośniętą brunatno-żółtą trawą, złote krzaki dębu, jakąś ciszej przyczajoną, przeraźliwe skomlenie wystraszonych psów, uczucie skradającego się niebezpieczeństwa, groźnego, nadchodzącego niewiadomo z której strony, oraz ślad pana i władcy lasu, duży, jak głęboki talerz, upiększony, jak ramką, wciętemi w ziemię odbitkami ostrych, potwornych pazurów. Przypomniałem sobie to wszystko i dałem spokój swym towarzyszom, z któremi przecież i ja tak szybko przymaszerowałem do domu z polowania na tygrysy.
Byłem bardzo zły i zawstydzony, lecz później uspokoił mię sławny myśliwy i strzelec, dyrektor Politechniki Tomskiej, profesor N. I. Kartaszow, który opowiadał mi jak sam uciekał z podobnego polowania.
I inni myśliwi potwierdzili, że łowy na tego straszliwego drapieżnika w gęstych krzakach, gdzie go żadne oko nie wyśledzi, a skąd napada on pewnie i zawsze ze skutkiem dobrym dla siebie, a złym dla myśliwego, napełnia trwogą najodważniejsze serca. Tylko jeden człowiek mówił inaczej, ale o nim opowiem na innem miejscu.
Zwiedziłem tej jesieni zatoki św. Olgi, św. Włodzimierza i Totiuche. Są to miejsca na wybrzeżu Oceanu Spokojnego, najbardziej pociągające kapitalistów ze względu na najbogatsze pokłady rudy żelaznej, węgla, miedzi i cynku. Przed i po wojnie japońskiej rozwijali tam swą akcję handlową Niemcy, którzy zagarnęliby byli te bogactwa kraju, gdyby nie wojna światowa.