Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od czasu do czasu do palaczy zbliżali się posługacze i zaglądali im w oczy, badając, czy przypadkiem śmierć nie zaskoczyła ich w tym stanie rozkosznego zapomnienia.
A często się to zdarza w owych przytułkach straszliwego nałogu! Wtedy ci sami milczący posługacze owijają w maty martwe ciało i składają je pod prycze, na których, dążą do takiego kresu życia inni palacze. W nocy, albo wydadzą ciało krewnym, albo zjawią się przekupnie chińscy sprzedający włoszczyznę lub ryby, położą nieboszczyka na dno wozu, przysypią go ziemniakami lub pospolitemi tu rybami o czerwonych płetwach i wywiozą do nor koreańczyków, ci zaś wrzucą je do morza w okolicach „wyspy Komorskiego“.
Spędziliśmy z Jun-Cho-Zanem w palarni około godziny. Mój towarzysz wypalił dwie fajki, a ja wypiłem szklankę ciepłego chińskiego „majgoło“, czyli wódki anyżowej, zagryzając ten niezbyt smaczny trunek piernikami z bobowej mąki i z chińskiego zielonego marcepanu. Przyglądałem się przytem bacznie otoczeniu.
Palący Chińczycy wpadali w coraz to większe odrętwienie, z trudnością przewracając się na bok dla przyrządzenia świeżej fajki i na coraz to dłużej pogrążając się w śnie głębokim. Jednak sen stawał się coraz niespokojniejszy. Miotali się, wykrzykiwali jakieś zdania lub mruczeli coś ledwo dosłyszalnym głosem. Służący częściej zaglądali za parawany, stojące na pryczach, a niektórym znanym i stałym klientom kładli zimne okłady na głowę i serce, rozcierali ręce i nogi lub dawali do picia zimną wodę.
Niektórzy, skończywszy palenie i oprzytomniawszy, wychodzili, słaniając się na nogach, śmiertelnie