Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i myśl goniła za losem okrętu i jego czasowych mieszkańców.
Lecz rozproszył te myśli jakiś ochrypły basowy głos, zdradzający wielką sympatję do alkoholu.
— Proszę coś ofiarować dymisjonowanemu urzędnikowi!
Przede mną z krzaków wynurzyła się olbrzymia postać draba z kijem sękatym w ręku i w wytartej czapce urzędniczej.
Znam te typy przepite, niezdolne do pracy i życia społecznego. Są to tak zwani „bosiacy“.
Wyjąłem z kieszeni kamizelki kilka srebrnych monet i dałem mu.
Uśmiechając się ironicznie i podrzucając na dłoni monety, które błyszczały w świetle księżyca, mruknął:
— Mnie... tu... kilka monetek, gdy mogę zabrać wszystko?
Mruknąwszy to, zaczął niedbale wywijać swoją sękatą, ciężką „laseczką“.
Nic nie mówiąc, wyjąłem z kieszeni Mauzera i schowałem go napowrót.
— Ach! pardon! — rzekł drab, dotykając po wojskowemu daszka czapki. — Trzeba było od tego zacząć rozmowę. Dobrej nocy szanownemu panu.
Odszedł, słaniając się i wywijając swoją maczugą, ale od czasu do czasu spoglądając za siebie, widocznie w obawie, że Mauzer jedynem swoim okiem może wpatruje się w jego plecy.
Była to zabawna przygoda, lecz bądź co bądź zepsuła mi nastrój, a myśli o „Okrętach, przepływających nocą“ odleciały wraz z oddalającemi się krokami bosiaka. Pozostał tylko wyraźny zapach alkoholu