Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boję się o ciebie... masz dopiero dwanaście lat!...
Muto spokojnie wzruszył ramionami, jakgdyby chciał powiedzieć:
— Cóż ja poradzę na to?! Nie moja w tem wina, mamo!
Matka przyglądała mu się z miłością, lecz po chwili płakać zaczęła, zasłaniając rękawem kożuszka steraną i zrozpaczoną twarz.
Muto machnął ręką. W ruchu tym nie było jednak lekceważenia; odczuwało się raczej zrozumienie, że to, co się stało, odmienić się nie może.
W chałupie bowiem rodziców Muto zaszły niedawno okoliczności istotnie niespodziewane i bardzo ciężkie.
Ojciec chłopca — sławny łowiec i rybak, znany od Waranger-Fjordu aż do zatoki Kandałakszy — laplandczyk Samutan, zaniemógł nagle. Widać odezwały się dawne łowy, gdy myśliwy miesiące całe spędzał w kniei, w nędznych „kotach“ — szałasach, skleconych z gałęzi i kory, głodując i marznąc podczas szalejących wichur śnieżnych, zrodzonych na szczytach Chibeny. Nieraz też moknął i ciężko, ponad siły pracował na swej „szniace“ — jednożaglowej łodzi, zapuszczając się na niej na otwarte, burzliwe morze. Na półwyspie Kolskim nie rodzi pszenica, żyto i jęczmień. Ludność zmuszona jest zatem kupować pożywienie, płacąc tem, w co obfituje jej ojczyzna. Są to skóry dzikich zwierząt i ryby.
Oddawna, zapewne, przeczuwał spracowany Samutan, że padnie nań ta obezwładniająca choroba,