Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na prawo, Wou zaś wpatruje się i wietrzy wprost przed siebie.
— Hm... mruknął chłopak. — Coby to mogło znaczyć?!
Psy, zbadawszy węchem wszystko, co zwróciło ich uwagę i czujność, ruszyły wreszcie naprzód. Szły ostrożnie, chwilami pełzły nawet wśród zwalonych przez huragan drzew, patrzyły i słuchały.
I nagle stała się rzecz niepojęta, niemal cudowna.
Wou, obejrzawszy się na myśliwego, poszedł wprost przed siebie.
Nao jednak, czołgając się na brzuchu, natychmiast skierowała się na prawo.
Miała podwinięty ogon i stulone uszy.
Muto zmuszony był rozwiązać trudne zadanie. Za którym ze szpiców miał pójść?
Namyślał się krótko.
— Suka widziała już w swem życiu niejedno! Nie darmo ma wyrwane pazurem niedźwiedzia pasmo skóry na boku, a na karku blizny od rysich kłów... Ona da sobie radę! Natomiast Wou — młody jeszcze i, choć ma lepszy węch, jest silniejszy i odważniejszy, lecz może może wszakże narobić głupstw... Pójdę wpierw za nim, a potem doskoczę do Nao...
Tak postanowił Muto, nie spuszczając z oka coraz ostrożniej idącego szpica.
Suka tymczasem już znikła wśród krzaków. W puszczy panowała cisza. Zrzadka tylko z lekkim zgrzytem spadały i grzęzły w miękkim śniegu stare szyszki jodłowe.
Przeszedłszy z kilometr, Wou stanął i nie chciał iść dalej, chociaż chłopak popychał go nogą.