Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obudził go strzał, który padł wpobliżu.
Obejrzał się i ujrzał zgraję umykających wilków. Jeden z nich, otrzymawszy postrzał, co chwila padał, lecz podnosił się i biegł w stronę nikłych zarośli brzóz.
— Pokaż, mały, co umiesz! — krzyknął do niego Sajda.
Chłopak wyskoczył z sanek i zmierzył z karabina. Rozległ się huk, a wilk, trafiony w głowę, rozciągnął się na śniegu.
— Piękny strzał! — zawołał jednooki. — Po sprawiedliwości — twoja to zdobycz, mój mały!
Muto potrząsnął głową i odparł, jak dorosły, prawdziwy myśliwy:
— Nie biorę postrzelonych przez przyjaciół zwierząt! Twój to wilk, czcigodny Sajdo!
Laplandczyk ze zdumieniem spojrzał na chłopaka i mruknął łagodnie:
— Na dobrego wyrośniesz łowca, Muto!
— Dziękuję! — ucieszył się chłopak i ruszył reninifera, aby przywieźć Sajdzie zabitego wilka.
Zdarłszy z niego skórę, pojechali dalej.
Na północy w porze zimowej słońce jest krótkim gościem ziemi, to też — w parę godzin po południu ściemniło się znacznie. Zapadał zmierzch. Wiatr stał się zimniejszy i bardziej porywczy. Gwizdał i jęczał, pędząc po równinie chochoły śnieżne, rozwichrzone, zgrzytliwe.
Sajda zatrzymał się przy gęstych krzakach wikliny, broniących przed wiatrem. Rozpalono ognisko i puszczono renifery na paszę. Psy poszły z niemi, strzegąc je przed wilkami.