Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomocnicy i leżały bagaże, bez których ekspedycja nasza byłaby pozbawiona całej swej majętności.
Mój kinooperator natychmiast zaczął „kręcić“ film, robiąc zdjęcia pożaru, a zoolog spokojnie doprowadzał do porządku swoją nieco fantazyjną toaletę.
Obaj byli tak zrównoważeni, że przybyły z oficerami doktór, który przybiegł na pogorzelisko, nic innego nie potrafił zapytać, jak tylko:
— Comment ça va?
Na te słowa p. Kamil, zapalając papierosa, odparł z zimną krwią:
— Ça va très bien…
Pożary domów tubylczych, tych prawdziwych stosów suchej, wyprażonej na słońcu słomy i bambusów, są tu zjawiskiem codziennem, do którego murzyni się przyzwyczaili zupełnie. Gdy dom się już doszczętu dopalił i płonęło zaledwie kilka belek, dwóch naszych porterów najspokojniej w świecie ulokowało się wpobliżu, aby się rozgrzać po dość zimnej tu na wysokości prawie 800 metrów nocy.
W ten to sposób ekspedycja moja przeżyła ciężkie i niebezpieczne chwile w północnej Gwinei, w górach Futa-Dżalon, ale na szczęście wszystko pomyślnie się skończyło i tegoż ranka porzuciliśmy gościnne a „gorące“ na pożegnanie Tugé.
Jedna tylko istota przeczuła katastrofę. Była to mała, może roczna małpka z rodzaju Papio Sphinx, którą zdobyliśmy na opisanem w poprzednim liście polowaniu i wieźliśmy do ogrodu zoologicznego w Poznaniu. Wieczorem przed pożarem sprytna, a widocznie