Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobre, lecz jeszcze niewystarczające, dają jednak nadzieję, że zadanie to zostanie rozwiązane pomyślnie.
Mój pomocnik zrobił kilka zdjęć kinematograficznych z życia szkoły, poczem, odprowadzani przez uprzejmych, spokojnych pedagogów, wychodzimy na szeroką malowniczą drogę, biegnącą z miasta Bamako do Kuluba, rezydencji gubernatora, gdzie mamy swoją sztabkwaterę.
Drogą tą kroczą murzynki półnagie lub owinięte w barwne płachty, niosą na głowie koszyki z jedzeniem dla mężów i ojców, pracujących w warsztatach lub przy budowie nowych gmachów; starcy i podlotki dążą z brussy, niosąc ciężkie wiązanki suchych gałęzi lub trawy; żałośnie ryczy jakiś zbłąkany osiołek, a od strony zoologicznego ogrodu odpowiada mu groźnym rykiem niedawny władca dżungli — lew, zamknięty obecnie w żelaznej klatce, przy której ciągle zbierają się tłumnie tubylcy, aby spojrzeć bezpiecznie w żółte ślepia strasznego „pana“; z obu stron drogi zwisają ciemnoczerwone skały; w głębokim wąwozie szemrze potok, a nad nim unosi się biała czereda czapli; gdzieś wysoko niewidzialny dla oka kwili jastrząb.
Gdyby nie piękna, równa jak stół droga automobilowa — zupełnie dziki krajobraz! Lecz tuż za szkołą widzimy bardzo ładny, wesoły, dwupiętrowy gmach. Musimy go zwiedzić, gdyż tu się mieści laboratorjum zootechniczne, przeznaczone do walki z „peste bovine“, a kierowane przez wychowańca Instytutu Pasteura w Paryżu, doktora Curasseau, który pracował w Polsce w dobie wojny, walcząc tam z epidemją.