Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stała się w jednej chwili uosobieniem pożądliwości, namiętnego oczekiwania i drapieżnej uległości.
Don Miguel Floridablanca, ciężko, porywczo dysząc, skradał się do pokoju. Bez zgrzytu przekręcił klucz w zamku i spojrzał na dziewczynę. Pozostawała nadal w tej samej pozie. Patrzyła na niego z pod opuszczonych powiek, a nozdrza jej rozdymały się chciwie. Generał porwał ją wpół i rzucił na sofę...

Wkrótce gubernator kolonji siedział, jak zwykle, przy biurku w swoim nieprzytulnym, uroczystym gabinecie, a wachlarz powiewał miarowo, chłodząc czoło człowieka, uszczęśliwiającego podległych mu czarnych ludzi...
Do sali bez szmeru wślizgnął się „czausz“ — stary, przebiegły murzyn, sługa czterech poprzednich gubernatorów. Stanął przy progu i oczy wpił w pochylony kark generała.
— Co tam takiego, Nero? — spytał generał, nie podnosząc oczu.
Murzyn uśmiechnął się nieznacznie i chrząknął.
— Mów-że! — rzekł don Miguel i, odrzuciwszy się na oparcie fotelu, zapalił cygaro.
„Czausz“ podszedł do biurka i, prostując się, meldował:
— Senorita Liza zapytuje, czy może przyjść do ekscelencji.
— Ależ tak, Nero! — zawołał gubernator. — Powiedz senoricie, że czekam na nią!
Murzyn nie odchodził jednak.
— Czy masz mi coś jeszcze do powiedzenia? — spytał go don Miguel.