Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Pięknemu sąsiadowi do rąk własnych“ — przeczytał zdumiony.
Zgniótł papier i, ukrywszy go w dłoni, podał torebkę nieznajomej.
Młoda senora, zarumieniona i uśmiechnięta zalotnie, podziękowała mu lekkiem skinieniem głowy.
Do stolika zbliżył się wreszcie kelner. Enrico zapłacił mu i wstał. Sięgnął po tuberozę, lecz po chwili, zajrzawszy w niebieskie oczy nieznajomej, zostawił kwiatek na stole.
Ukłonił się towarzystwu i odszedł.
Na schodach przeczytał kartkę.
— Chcę pana spotkać jutro na „corridas de toros“. Przyjdę na drugie „paseo“[1]. Będę na „sombra“[2], trzecia „palcos“[3].
Enriko uśmiechnął się.
— Dobrze się stało, bo i tak się wybieram z kolegami na jutrzejsze walki byków. Ależ tej złotowłosej nie zbywa na śmiałości! — pomyślał.
Niespodziewana przygoda podnieciła go. Miewał je i przedtem, gdyż starsze i młodsze kobiety nieraz ze zbytnią ciekawością zaglądały w jego rozmarzone oczy. Wiedział dobrze, że się im podoba i nie unikał ich bynajmniej.
Skwarna krew w nim grała.

Nadmiar sił młodzieńczych żądał ujścia. Śmiał się jednak w duchu, gdy przygodne kochanki ze szczerym zapałem szeptały mu o wiecznej miłości. To uczucie nosił w sercu dla innej — jedynej i wybranej, a stało się dlań pancerzem.

  1. Wyjście ekipy.
  2. Zacieniona połowa cyrku.
  3. Loża.