Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strony kategoryczne żądania Lizy, a z drugiej strony — sympatja ojca-prefekta dla Enriko przezwyciężyły obawy ojca. Pilnie przyglądał się chłopakowi, i nie spostrzegł nic niebezpiecznego. Była to przyjaźń dwojga dzieci. Zresztą korzystała z niej najwięcej Liza. Leniwa i krnąbrna z natury, pod wpływem towarzysza nauk i zabaw stała się pilniejszą i łagodniejszą.
W tej chwili jednak don Miguel czuł wyraźnie jakieś niebezpieczeństwo i, wytężając wzrok, wpatrywał się w nieruchome sylwetki, majaczące na tle ciemnego trawnika.
— Odpowiedz-że! — szepnęła i, pochyliwszy się ku mulatowi, włosami musnęła twarz jego.
Enriko ścisnął zęby, że aż mu zgrzytnęły, i syknął:
— Jestem mulatem, a ojciec twój powiedział, że istnieją drogi, dla mnie zamknięte i zakazane na zawsze...
— Ach!... — jęknęła.
Po chwili wbiegła na taras i, objąwszy ojca za szyję, prosiła:
— Wnet powrócę, ojcze, włożę najcieplejszy „pull-over“, ale teraz pozwól, że odprowadzę Enriko do szkoły... Ojcze, ojczulku!
Tuliła się do niego, pieściła i całowała.
— Idźcie szybko, aby się zagrzać i powracaj natychmiast, niedobre dziecko!
Przycisnęła wargi do czoła ojca i, skacząc już po stopniach, krzyczała radośnie:
— Jesteś najmilszy z najmilszych, papuńcio!
Wsunęła rączkę pod ramię Enriko i popchnęła go ku bramie.
Szli w zupełnej ciemności. Konary figowców i mangów utworzyły sklepienie nad drogą, gdzie mroczno było i cicho, jak w podziemiu.