Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kroki przed nim — senora w białej, powłóczystej sukni, od której odbijały różowe ramiona i wspaniała aureola złocistych włosów.
Cichy szmer przebiegł po tłumach gości. Rozległy się pierwsze akordy, po nich piękny głos śpiewaczki.
Enriko stał w małej, bocznej sali. Posłyszawszy śpiew, podniósł głowę i jął nadsłuchiwać. Poznał ten głos, drgający szczerem uczuciem, poznał nawet pieśń, bo słyszał ją nieraz... w małej, przytulnej willi, gdzie go nazywano nino i skąd przed paru laty wyszedł szybko, nie oglądając się, nie oglądając... Wtedy bowiem przyświecał mu inny, bardziej promienny cel, który dodał mu sił, aby się nie obejrzeć, chociaż poza sobą słyszał ciężki, namiętny szloch...
— To śpiewa Ineza de Mena! — szeptano dokoła. — Primadonna powróciła niedawno z Ameryki... miała tam szalone powodzenie... prawdziwie triumfalny pochód.
Mulat przeciskał się przez tłum gości i szukał śpiewaczki oczami. Stała przy fortepianie, jak biała zjawa, nad którą świecił złoty obłok włosów. Spojrzenia wszystkich z zachwytem spoczywały na wyniosłej królewskiej postaci śpiewaczki. Od chwili, gdy zabrzmiał głos jej, artystka zapanowała w tej sali niepodzielnie — władczyni serc i budzących się uczuć czystych i głębokich — nawet tu, w tej ciżbie uniżoności, podstępu, zawiści i zdrady.
Odśpiewała dwie arje i nisko skłoniła się przed parą królewską, oklaskującą znakomitą primadonnę. Najwybitniejsi dostojnicy dworu otoczyli ją i wyrażali swój zachwyt. Jeden z wygalowanych panów wręczył jej piękny bukiet białych róż, związany żółto-czerwonemi wstęgami.
— Od ich królewskich mości... — rzekł, pochylając się przed śpiewaczką.