Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ręce i śmiał się radośnie. Przy ponownem czytaniu powieść młodego mulata podobała mu się jeszcze bardziej. Wiedział już, że zrobił dobry interes.
— Za psie pieniądze — jakieś tam marne 1500 peset — nabyłem prawdziwą perłę! — myślał. — Co za świeżość uczuć! Jaka płomienność i namiętność myśli i... głęboka, żywiołowa, z wnętrza samego płynąca rewolucyjność pojęć! A wszystko to wyrażone w takiej pełnej umiaru formie, że cenzura i policja jego królewskiej mości nie zdoła wyszperać w niej nic karygodnego! Gdzie się tego taki mulat, taki pędrak nauczył?!
Zaniepokoiło tylko i zdziwiło nieco starego wygę pewne zapytanie o osobę autora. Telefonowano z kancelarji dowódcy korpusu gwardji i starano się dowiedzieć o nazwiska osób, występujących w powieści mulata. Namyśliwszy się dobrze, don Atocha potrząsnął łysą czaszką i mruknął do siebie:
— Ha! Coraz lepiej! Moja reklama, jak bomba, wstrząsnęła nawet dworskiemi sferami. Dobra nasza!
Sam autor zapowiedzianej powieści z największym spokojem oczekiwał kolejnego zeszytu miesięcznika. Nie myślał nawet o tym doniosłym w swojem życiu wypadku. Złożyły się na to liczne i ważne przyczyny.
Z niezwykłą subtelnością wyczuł utajone myśli kolegów i profesorów.
Pierwsi spodziewali się, że sukces literacki popchnie zdolnego i nieprześcignionego konkurenta na nową drogę, a zatem — ustąpi im placu. Coprawda, dobroduszny Isidro Gines, słuchając pobożnych pragnień kolegów, zaśmiał się tubalnym głosem i zawołał:
— Niedoczekanie wasze, miłe moje robaczki! Nie znacie Enriko Kastellara! Uparty to i wytrzymały chłopak, twardy orzech do zgryzienia! Znajdzie on