Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Piękny cherubin, jak sądzę, nie słyszał nigdy mego nazwiska? — spytała.
— Przyznaję się do tego ze wstydem... — odparł.
— Tak! To wielki wstyd! — potrząsnęła głową. — Zresztą uprawiedliwiam pana, gdyż mulaci, podobno, nie są muzykalni.
— A pani...
— Jestem primadonną opery królewskiej, wybraną i jedyną partnerką Lopeza Zaroagi! — powiedziała z dumą. — Powróciłam dopiero przed tygodniem z występów w Anglji.
Pochyliła się ku niemu i, patrząc mu w oczy wyzywającym wzrokiem, zaczęła mówić, nie krępując się bynajmniej sąsiedztwem ludzi.
— Znudzili mnie śmiertelnie anglo-sasi! Nie spotkałam w Anglji ani jednego mężczyzny z temperamentem, ze zdolnością do gwałtownego wybuchu zmysłów! Miałam tam sporo przygód, lecz odniosłam wrażenie, że podawano mi wciąż ten sam odgrzany, straszliwie, beznadziejnie mdły pudding!
Zaśmiała się i wsunęła mu rękę pod ramię.
Obejrzał się zmieszany i zawstydzony.
Przyjrzawszy się jednak sąsiednim lożom i wyżej położonym „delanteras“ pierwszego rzędu, zrozumiał, że nikt na nich nie zwraca żadnej uwagi. Publiczność bowiem w największem podnieceniu pochłonięta była gwizdaniem i tupaniem z powodu niezręcznego ciosu drugiego espady. Właśnie ciskano w niego poduszkami i wymyślano mu na wszystkie sposoby.
Wyższe ławki amfiteatru ryczały wściekle:

— To nie matador, to zwykły „puntilero“[1]. Byk też nie był „bravo“, lecz ten drab jest zdatny tylko na rzeźnika! Dawać następną „corrida“!

  1. Sługa cyrkowy, dobijający sztyletem leżącego byka.