Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wagin rozpoczął nowy okres życia, może — tylko jeden z jego etapów. W każdym razie i tu w jasnym, przestronnym lokalu biura kompradorskiego czuł się chwilowym gościem. Ta świadomość, że wciąż jest przechodniem, — świadomość, która nie opuszczała go od chwili, gdy tam — w Paryżu, oddawszy dwa strzały do burzycielki swego trwałego, jak mu się wydawało, życia, wyszedł spokojnie na rue des Mathurins i przez nikogo nie ścigany zmieszał się z tłumem ulicznym. Tak, od tego dnia wszędzie i zawsze był przechodniem i przeczuwał jeszcze daleką, ginącą gdzieś za horyzontem drogę. Dręczyła go myśl, że nie widzi jej końca, nie zna i, co było najboleśniejsze, — nie jest zdolny wytknąć sobie innego celu poza zwierzęcą, nieustępliwą trwogą o fizyczny swój byt. Chwilami zaczynał rozumieć tych, którzy bez walki i sprzeciwu kładli głowę pod topór kata. Byłoż to znużenie, wyczerpanie nerwów? Nie! Raczej wyraźnie odczuwany wstręt do obłędnego chaosu, w którym on błąkał się bez określonej orbity, jakgdyby bolid, co wyzbył się siły ciążenia, i, gdyby nie potężny, niezwalczony pęd do zachowania życia, — zginąłby zapewne oddawna. Uratował go w nieznanym dotychczas celu wszechsilny instynkt życia, zastępując mu, a może zawierając w sobie wszystko, co człowiek klasyfikuje i wyodrębnia pod różnemi nazwami — rozumu, woli, pociągu, etyki, skłonności. Zachował życie, lecz ani razu jeszcze nie czuł się szczęśliwym. Miał chwile dumy, zadowolenia, bujnej nieraz radości, lecz wszystkie te uczucia wypływały wyłącznie ze zwierzęcego instynktu życia. Gdy zaczynał mierzyć je i ważyć na miarę ludzką, według kanonów logicznych i szablonów moralnych, — czuł niesmak, wyrzuty