Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

donieść nic pocieszającego, gdyż, jak zaznaczała, doktór wygląda mizernie, chwilami staje się nieprzytomny i najprawdopodobniej — nadużywa opjum. Prosiła Sergjusza, aby napisał i zburczał Plena, który mówiąc o nim, ożywia się zawsze i uśmiecha radośnie. Po tych nowinach załączała ukłony od matki, Plena, d-ra Downporta, nawet od miss Dittl, bo stara panna miłe go sobie wspomina, i wreszcie od Jun-cho-sana. Podpis brzmiał: „Szczerze przyjazna Ludmiła“, a na marginesie ostatniej stronicy widniał dopisek, jakgdyby inną zdenerwowaną ręką w pośpiechu rzucony:
— Zamówiłyśmy nabożeństwo żałobne za duszę ś. p. naszego wspólnego przyjaciela — Miczurina. Modliłam się gorąco za niego i za nas wszystkich... wszystkich! W dymie kadzideł i w mroku nawy pragnęłam ujrzeć drogiego nieboszczyka, lecz próżne były moje wysiłki. Od pewnego czasu nie mogę go ujrzeć, a nawet — wstyd mi się przyznać do tego — a trudem przychodzi mi odtworzenie jego postaci w pamięci i wyobraźni!
I tylko — tyle, a przecież tak wiele i właśnie to, co było najistotniejsze! Przecież i on stracił już zdolność do wyraźnych wspomnień o Miczurinie i modlił się za jego duszę, jak za coś bardzo dalekiego w przestrzeni i czasie. Oznaczałoby to, że zmarły przyjaciel odszedł od nich i nie żąda już dłużej dobrowolnie składanej mu przez nich ofiary? Należałoby spokojnie i jaknajgłębiej roztrząsnąć to ważne zagadnienie ich życia i przyszłości, przemyśleć wszystko razem z Ludmiłą, szczerze patrząc sobie w oczy i nie wywierając na siebie żadnego nacisku... Tak! Jest to niezbędne i wnet po powrocie do Szanchaju postara się o taką rozmowę sam na sam. Sergjusz kilka razy przeczytał