Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i bał się zarazem, przyszedł do szpitala z paczką książek i tygodników ilustrowanych dla Ludmiły i od progu już zaczął opowiadać o „chińskim Paryżu“, jak nazywają Kanton konserwatywni mieszkańcy północnych prowincyj.
— Naczytałem się o tem mieście, przestudjowałem plan i, wydaje mi się, że znam je lepiej od Kantończyków! — chwalił się podnieconym i nienaturalnym głosem. — Napiszę do pani długi list o tej stolicy, o twórcy rewolucji, doktorze Sun-Jat-Senie, o piratach z rzeki Pereł i ludziach, całe życie spędzających na łodziach, gdzie stoją domki na pokładzie, a na ich strzechach zielenią się drobne ogródki warzywne!
— Bardzo ciekawa oczekuje pana podróż! — zawołała zainteresowana pani Somowa.
Ludmiła słuchała z opuszczonemi oczyma i nie odzywała się. Jej cienkie palce przebierały rąbek prześcieradła i chwilami kurczyły się nerwowo. Sergjusz udawał że wpada w coraz lepszy humor. Żartował, śmiał się i dowcipkował, nie pozostawiwszy w spokoju nawet suchej, jak sztokfisz, i kościstej sanitarjuszki, miss Dittl — milczącej i zawsze rozgoryczonej.
Zwrócił się wreszcie do Ludmiły i, grożąc jej palcem, powiedział:
— Czcigodna zaś osoba ani mi się waży powracać do Szanchaju, zanim jej waga nie dojdzie do... stu kilo! Taki warunek postawił pani H. B. M. Konsul, a to już nieodwołalny rozkaz!
Uśmiechnęła się kącikami ust i spojrzała mu wprost w oczy. Skamieniał, bo nigdy jeszcze z taką