Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cichą i pewną przystań u mnie! Będę wyglądał tego dnia niecierpliwie i nie zaznam spokoju, aż się go nie doczekam!
Umilkł i przeszedł się kilka razy po pokoju. Po chwili stanął przed Waginem i z kieszeni marynarki wydobył długą, wąską kopertę, mówiąc poważnym głosem:
— Tu znajdzie pan blankiet telegraficzny z gotowym już adresem i tekstem. Podpisze pan tylko swoje nazwisko i w potrzebnym momencie wyśle mi pan tę depeszę. Wszystko przygotuję i będę czekał z radością na pana, my dear mr. Wagin! Jestem teraz więcej przyjazny panu niż nawet wdzięczny! Myślałem o panu długo, i, jak pan widzi, wszystko już zdecydowałem. Jeżeli mam być zupełnie szczery, to powiem, że przez pewien czas miałem w sercu taką prawdziwie ludzką, nikczemną nadzieję, że wszystko skończy się na wręczeniu panu czeku i byłbym all-right względem Pana. Gdy jednak dowiedziałem się cośniecoś o panu, zakradło mi się podejrzenie, że z tym moim czekiem nie pójdzie bardzo gładko, więc przygotowałem na wszelki wypadek ten blankiet telegraficzny. Teraz, wysłuchawszy pańskiej opowieści, rad jestem niezmiernie, że mogę podrzeć czek, bo pragnę mieć pana w gronie najbliższych swoich przyjaciół i współpracowników. No — to już i koniec! Muszę iść teraz do naszego konsulatu.
Wyszli razem. Hastings dowiózł Wagina do szpitala i tam się pożegnali prawie bez słów, długo trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy.
Chodząc po hallu w oczekiwaniu Plena, Wagin uświadamiał sobie, że jest prawie zupełnie spokojny