Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Laotse, ale trudne jest zaprawdę zadanie rządu, gdyby musiał narzucić prawie półmiljardowi obywateli przekonanie, iż każdy z nich powinien uwieńczyć marzenia stronników „Kokuhonszu“ i „Szowa“ i wciąż... dawać i dawać! Zapytają nas wkońcu te setki miljonów ludzi Pe-Siń: „a cóż my zato dostaniemy?“ Mamyż odesłać ich po odpowiedź do czcigodnego pana pułkownika Arisagawy czy też do natchnionego pana kapitana Nadoku, a może wprost wyznaczyć tajnego japońskiego obserwatora, jak to doradzał w swoim niezmiernie logicznym i pełnym werwy wniosku młody porucznik, a ten już będzie miał wykłady o „Kokuhonszu“, „Szowa“, „Meidżi“ i „planie Tanaka“, o czem, mówiąc nawiasem, nasi cesarze i mędrcy myśleli poważnie przedtem jeszcze, niż brzegi Chin po raz pierwszy ujrzały żagle japońskich okrętów? Pogwarka ludowa mówi: „Nie przeciągaj struny w »Lu-szu«, bo pęknie i za swoją grę nie dostaniesz nawet czocha!“ Zdaje mi się, że to powiedzonko — takie prostackie, a jednak — trafne — możemy zastosować całkowicie do wysuniętego na naradzie wniosku, częściowo zaś — do innych również przemówień... Nie jestem bynajmniej upoważniony przez rząd do przyjęcia jakiejkolwiek decyzji, wyrażam tylko swój osobisty pogląd. Radbym widzieć większe do nas zaufanie naszych sąsiadów i wyczuwać ich przekonanie, że zamieszki i wrogie przeciwko Japonji wystąpienia są samorzutne, podszeptywane przez skrajnych nacjonalistów (zdaje mi się, że kapitan Nadoku również hołduje zasadom nacjonalizmu, istotnie — japońskiego! komunistów, w przemówieniu pana kapitana uderzyły mnie także akcenty komunizmu) i — nie ukrywajmy tego przed