Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wynalazła sobie panna Marta w najzwyklejszym domu schadzek pewnej Rosjanki, dawnej lokatorki pensjonatu pani Ostapowej i zarazem swojej przyjaciółki. U niej to właśnie odbywały się spotkania pięknej dziewczyny z Lubiczem — wytwornym i doświadczonym rzeczywiście „grand amant“, który dochodził coraz bardziej do przekonania, że stanowczo za dużo zmarnował czasu i okazji na zbyt opornie postępujące zdobycie serca generałowej. Marta wiedziała o planach mecenasa i o obawach matki, przewidywała nawet, że cała, tak długo ciągnąca się heca skończy się wszakże małżeństwem, ale poniósł ją temperament dwudziestodwuletniej brunetki i znalazła ujście dla niego w obrębie „rodziny“. Tajemnica jaknajgłębsza, dyskrecja gwarantowana, więc wszystko w porządku! Pozatem — très moutarde, jak w kinie, z gęstą woalką na twarzy, tajemniczy dom schadzek i oddana jej powiernica — m-lle Wiera. Gdy ta mieszkała u nich na Bubbling Well, sama Marta własnoręcznie wpuszczała po nocach do pokoiku przyjaciółki bogatych Amerykanów i wyprowadzała ich, mając klucze od drzwi willi i furtki, rozkazując dżentelmenom zdjąć lakierki i stąpać na palcach, aby mama o niczem się nie dowiedziała. Ruda, jak płomień i biała, jak mleko, zielonooka Wiera pałała do smagłej Marty „grzeszną“, jak się wyrażała miłością i wtajemniczała ją w różne „niewinne folies“ — tem przyjemniejsze, że nie pociągały za sobą żadnych przykrych skutków. Wyśmienicie się zabawiały obie „panny“ — niedosiężna, dziewicza — Marta i wyuzdana kokota, zamaskowana absolutnie swoją przyjaźnią z córką „arystokratki“ — niemal że damy dworu cesarskiego. Tak przynajmniej niby w tajemnicy rozpowiadała