Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myślę teraz i na co pada mój wzrok, jest... po raz ostatni... No — tak! No — tak!... Zapewne...
Urwał tok myśli i spojrzał na zegarek. Dobiegała godzina siódma...
— Muszę czekać conajmniej jeszcze trzy godziny — obliczył i, wydawszy głośny jęk, przewrócił się nabok.
Posłyszał już przez sen, że zgrzytliwy zegar za ścianą wybił siedem razy. Znużonego i wyczerpanego człowieka zmożył sen.
Miczurin obudził się raptownie. Poczuł wyraźnie dotyk czyjejś ręki, która lekko potrząsnęła go za ramię. Przetarł oczy i obejrzał się. W pokoju nikogo nie było. W tej samej chwili stary zegar zazgrzytał i zasyczał, a potem, niby nabrawszy rozpędu, jął wydzwaniać.
— Dziesiąta! — mruknął do siebie Miczurin i zwlókł się z łóżka. — Czas na mnie...
Z grymasem bólu schyliwszy się nad „skrzynią wyprawną“, wydobył z niej jakiś przedmiot i schował go do kieszeni marynarki. Maczając ręcznik w dzbanku, odświeżył sobie twarz i szyję.
— Czas na mnie... — powtórzył głośno.
Włożył płaszcz i kapelusz i, zaciskając szczęki, bo go straszliwie bolało biodro, wyszedł na ganek i zamknął drzwi. Oddawszy klucz od domku Jun-cho-sanowi, ruszył w drogę, utykając i sycząc z bólu.
Taksówkę znalazł dopiero za północną bramą, przy ulicy Konsularnej i z trudem wgramolił się do karetki.
— Centrala telefoniczna! — rzucił szoferowi.
Z kabinki, zabezpieczonej od podsłuchu korkową