Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prędzej... do domu!.. Umieram z osłabienia... tak długo nie paliłem... Prędzej!...
Lejtenant prawie że zniósł go ze schodów i wraz z nim wsiadł do taksówki. W drodze spokojnym i obojętnym głosem, jakgdyby mówiąc o kimś niezmiernie obcym mu i dalekim, opowiedział Plenowi o „bracie Arturze“, jego kazaniach przed białym, marmurowym ołtarzem, który okazał się zwykłą drewnianą skrzynią, oblepioną warstwą alabastru, o rozmowie pomiędzy „prorokiem“ a Ludmiłą i wreszcie o panice, która wynikła na ostatniem zgromadzeniu „czcicieli Ducha“. Zupełnie osłabiony, jakgdyby zwiędły i nieprzytomny doktór ożywił się nagle i mruknął z oburzeniem:
— Zakrawa to na zamach na życie Ludmiły... Przeholowano jednak... Tyle ofiar!
Miczurin w milczeniu przytaknął głową. Jechali, już nic do siebie nie mówiąc. W palarni lejtenant, czekając aż Plen pokrzepi się swoją porcją trucizny, posłał sługę po papier i kopertę i napisał krótki list do dyrekcji „Szun-Pao“. Doczekawszy się powrotu doktora, Miczurin podszedł do niego i, ściskając mu ręce, powiedział:
— Tymczasem żegnam was i z całego serca proszę o opiekę nad Ludmiłą!... Zapewne dziś jeszcze wpadnę tu do was, ale gdybym nie mógł — będziecie wiedzieli, gdzie mnie szukać...
Plen roziskrzonym wzrokiem patrzał na Miczurina, jakgdyby chcąc przejrzeć go nawylot. Nic jednak nie mówił. Rozumiał, że nie mógłby już odwieść przyjaciela od zamiaru, którego domyślał się od chwili, gdy posłyszał opowieść jego o zebraniach w pałacyku mrs. Ellen Bosthaft.