Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To mój stary znajomy... Pogubiliśmy się z nim w drodze...
Gość łypnął tylko oczami i wydął wargi.
Wagin zamknął drzwi, milcząc, pokazał szpiegowi rewolwer, poczem położył palec na ustach i spytał sztucznie podniesionym głosem:
— Jak się pan miewa, Abramie Izaakowiczu? Niech pan siada! Opowiemy sobie nasze przygody. Miał pan ich zapewne poddostatkiem, bo ja — i owszem, aż mi zbrzydły! Wogóle, mówiąc szczerze, los nie szczędzi nam ostrych i interesujących przeżyć. Co do mnie, to marzę, żeby się trochę ponudzić i zakosztować wreszcie jednostajności i monotonji życia! Cha-cha-cha!
Gość wprawnem okiem w tej chwili, zapewne raczej z zawodowego przyzwyczajenia, jakiemś lepkiem spojrzeniem macał każdy rys twarzy siedzącego przed nim Wagina, jego ubranie i wszystkie przedmioty w pokoiku.
— Hm... hm... — chrząknął wkońcu w kułak. — Zgubiłeś mnie wobec...
Wagin zmrużył oczy i, pogroziwszy mu palcem, szepnął:
— Mów o czemś innem... obojętnem...
Powiedziawszy to, szybko wyjął notatnik i napisał na czystej stronie:
— Tu rozmawiać nie możemy... chyba rozumiesz? Pomówimy w innem miejscu...
Dał mu to do przeczytania, lecz po chwili dopisał:
— Przychodźcie o ósmej do jadłodajni w „Gospodzie 4-ch stron świata“. Przy tej samej ulicy — za jaomyniem siódmy dom.