Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szyła się nawet, porządkując na mogiłce kwiaty i usuwając suche liście i pędy, modliła się gorąco, ale krótko, i, pocałowawszy ziemię, prawie biegiem powracała do domu, aby przyrządzić obiad na czas. Krzątała się przez dzień cały i nie miała prawie czasu pozostać wyłącznie ze swemi smutnemi myślami i dręczącemi ją wyrzutami sumienia. Gdy zaś wszyscy powracali do domu, głodni i żartobliwi, wnosząc ze sobą życie i ruch, mimowoli prostowała się, a zgasłe jej czy nabierały blasku. Radowało ją to, że Ludmiła stała się żywsza, a nawet uśmiechała się nieraz, słuchając zabawnych opowiadań Miczurina o tem, jak to on dowodzi bandą obdartusów — tych sankiulotow szanchajskich, „dziedzicznych i honorowych“ kulisów, jak ich nazywał lejtenant. Cieszyła się serdecznie, gdy jedli z apetytem, była dumna i wkońcu stało się to punktem jej honoru, aby wszyscy troje zachwycali się wytwornem „menu“ i wspaniałą kuchnią „Grand Restaurant des Amis“. Wieczorem, a nawet w nocy tragiczne rozmyślania jej przerywało układanie planu na jutro i troska o to, że czegoś jeszcze dziś nie zrobiła.
Wagin wyczuwał, co się dzieje z panią Somową, i starał się jak najwięcej absorbować jej myśl i pamięć, przekonawszy ją zupełnie, że bez jej umiejętnego gospodarowania nie daliby sobie rady. To przeświadczenie zmusiło ją podwoić wysiłki, co zaprzątało jej mózg aż do chwili, gdy sen zmorzył zmęczoną głowę. Wagin wiedział z własnego doświadczenia, jak potężnem lekarstwem na cierpienia duszy jest praca i świadomość swej niewątpliwej, sprawdzanej na każdym kroku pożyteczności. Pani Somowa z dniem każdym powracała do życia i pew-