Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chyba... à la fourchette. Jutro zato przyrządzi nam pani lukullusową ucztę!...
— Dwie uczty, — poprawił go Miczurin — bo mieszkamy niedaleko od biura, więc w przerwie zamiast do restauracji możemy wpadać do domu. Pannę Ludmiłę też przyprowadzimy. Stawiamy veto na tę bułeczkę z szynką od rana do wieczora! Teraz będzie pani dostawać prawdziwy „lunch“, bo mamusia zgodziła się wszystkich nas stołować. Proponuję nazwać ten pokój „Grand Restaurant des Amis“.
— Jak się to awansuje na przyjaciela — zaśmiał się Sergjusz.
— No — przecież pan lejtenant jest chyba pańskim i naszym przyjacielem! — powiedziała pani Somowa.
— A widzicie?! — ucieszył się Miczurin, rozpakowując prowianty i ukradkiem śledząc każdy ruch Ludmiły, która wieszała na ścianie portret zmarłego brata, jakieś rodzinne fotografje w ramkach i sztych chiński.
Wagin rozpalał „primus“, pani Somowa obcierała ręcznikiem nową patelnię. Gdzieś zupełnie blisko, gwiżdżąc przeraźliwie, turkotał pociąg. Ulicą biegł mały Chińczyk, drąc się na całe gardło:
— Dodatek nadzwyczajny!... Dżuma w Szanchaju! Wszystkie bramy w Czapei zamknięte! Doda... nadzwy-y-y-y...!