Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

człowiek, że w pięć minut można z panem ubić każdy interes!
Wagin nie mógł powstrzymać się od uśmiechu i podniósł oczy na stojący na biurku zegar. Chińskie „pięć minut“ w gmachu „Szun-Pao“ trwały prawie dwie godziny!
— Każę wypełnić blankiet umowy — zacierając ręce, kusił prezes — i wypisać czek... na trzydzieści dolarów zaliczki.
Sergjuszowi serce zabiło tak mocno, że aż musiał oczy zmrużyć. Opanował jednak wzruszenie i odpowiedział nieswoim, dziwnie głuchym głosem:
— Proszę, skoro pan prezes tego życzy...
Teraz obawiał się, że dalsze formalności będą również powolnie załatwiane. Czuł, że musi opuścić czemprędzej gabinet prezesa. Napięte podczas długiej rozmowy nerwy, odprężone po szczęśliwem jej zakończeniu, domagały się gwałtownie wypoczynku. Było to wprost niezbędne, aby nie zdradzić przed przebiegłym Chińczykiem opanowującej go radości i wzruszenia. Starał się wziąć się w ręce, z dumą myśląc o tem, jak wszystko doskonale przeczuł, obmyślił i przeprowadził. Na chwilę zdusił w sobie rosnącą potrzebę tkliwej szczerości i wyrażenia natychmiast czeinkolwiek swego radosnego nastroju. Należało się śpieszyć z podpisaniem umowy i odbiorem wspaniałego czeku, więc myśl tę całą siłą woli usiłował narzucić niehojnemu wcale prezesowi. Czekając, aż w biurze przygotują potrzebne dokumenty, od niechcenia zapytał Liao-Kaj-Fana:
— Mam przyjaciela, który poszukuje odpowiedniej posady... Jest to były oficer marynarki, człowiek niezmiernie energiczny, doskonały organizator i mó-