Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam wrażenie, że pan prezes jednocześnie angażuje nowego boja i pomieszał jego warunki z warunkami kierownika bardzo ważnego działu w swoich dziennikach... Żaden szanujący się inteligent o moich kwalifikacjach nie będzie poważnie się zastanawiał nad sumą, wymienioną przez pana, i nie zgodzi się na honorarjum tygodniowe, — szyderczym głosem powiedział Wagin i podniósł się z krzesła.
Chińczyk ostatecznie przeraził się i upadł na duchu. Znał się na ludziach i miał wielkie doświadczenie dziennikarskie, więc zrozumiał odrazu, jak poważną uzyskałby siłę, angażując tego Rosjanina. Chodziło mu tylko o wyznaczenie możliwie skromnego wynagrodzenia. Przecież emigranci cierpieli taką nędzę, że za grosze podejmowali się najcięższej pracy, bez protestu pozwalając się wyzyskiwać, aby tylko nie przymierać z głodu. Słyszał kiedyś, że chińskie towarzystwo akcyjne tkanin bawełnianych, na stanowisku kierownika zakładów miało słynnego inżyniera moskiewskiego, zadawalniającego się taką płacą, jaką pobierali ślusarze w kotłowni. Odpowiedź i wyrazisty ruch Wagina przekonał jednak prezesa, że ma do czynienia z człowiekiem twardym i nie przyciśniętym potrzebą. Na szczęście nie patrzał na nogi interesanta, gdy ten wchodził do jego gabinetu. Czyste ubranie i biały miękki kołnierzyk Wagina nie dawały powodu do nieomylnych wniosków o jego prawdziwym stanie finansowym.
— Zaproponuję panu sto dolarów za próbny miesiąc... — wyjąkał, bo tak wygórowana, jak mu się zdawało, suma nie chciała przejść prezesowi przez gardło. — Sto dolarów!...