Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie chcę! — powtórzył z uporem Plen.
— E-e, mój drogi! — okurzył się lejtenant. — Jeżeli chcesz uratować swoją pannę, a przebierasz w środkach, to mam dla ciebie jedną tylko radę. Tę dziewuchę tak czy inaczej zgryzie syfilis do ostatniej kostki, — nie oszukuj więc siebie, ani mnie! Zmiana klimatu — powiadasz? Może to przeciągnąć proces konania i — tyle. Ty to wiesz i ja wiem! A więc najlepiej zrobisz, jeżeli skrócisz jej cierpienia i rozpacz... Ot tak — raz, dwa i — requiescat in pace... Pamiętasz, jakeś to uczynił, gdym ci przysłał z „Gospody“ poganiacza Kara-Kurczyna z rozłupanym łbem i wypadającym mózgiem. Przez dwa dni i trzy noce rzęził ten drab i nie chciał rozstać się z tym padołem, gdzie przez całe życie tłukł wielbłądy, a wszy i świerzb drążyły mu skórę. Widząc, że próżno się męczy, uspokoiłeś go na wieki jednym zastrzykiem. Nikt, oprócz mnie, nie spostrzegł tego nawet. Radzę ci po przyjacielsku, dopomóż tej dziewczyninie przenieść się w lepszy świat, a może nawet dostać się do nieba, bo po pierwsze — piekło przeszła za życia, a powtóre...
— Milcz! — syknął Plen, przymykając oczy i boleśnie krzywiąc usta. — To, co mówisz, przeraża mnie...
— Jeżeli tak, to wracaj na swoją pryczę i zachłyśnij się tem wstrętnem kurzywem, sentymentalna tyko! — krzyknął Miczurin i, splunąwszy, odszedł od zgnębionego przyjaciela.
Radę lejtenanta przypomniał sobie doktór nazajutrz, gdy przyszła do niego na zastrzyk trupio blada, chuda i pomarszczona, jak starucha, Wiera, — nikomu już niepotrzebny łachman ludzki. Plen raz