Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rosjanka. Aby nie znudzić państwa nie będę jej opisywał, wspomnę tylko, że była to bardzo przystojna, rozumna dziewczyna i miała najidealniejsze poglądy na ludzi, życie i na cały świat. Państwo już domyślają się zapewne — co dalej nastąpiło? No — oczywiście! Przypadkowe spotkanie, pierwsza krótka, ale decydująca o dalszym biegu wypadków rozmowa — niespodziewanie szczera i serdeczna, nieprzeparty pociąg wzajemny, głębokie, jak się to mówi, mocne uczucie... i narzeczeństwo...
Wagin zaczął śmiać się cicho i złośliwie.
— Banalna, nieprawdaż, jak dotychczas historja kinematograficzna, która mogłaby mieć typowy dla filmów amerykańskich tego gatunku „the very happy end“, gdyby nie siła wyższa? Cha-cha-cha! Jakżeż mogła przeciwstawić się jej niemądra, młoda, naiwna miłość mego przyjaciela, gdy pod ciosami tej siły druzgocącej padły wszak takie potęgi, jak imperjum carów, kościół i armja?!
Wagin wstał i zaczął chodzić po pokoju, co chwila spoglądając na zegar. Dochodziła godzina szósta. W pokoiku ginęły już w zmroku poduszki chorego chłopaka, majaczyły niewyraźne zarysy sofy, małej szafki i kilku obrazków chińskich, tuszem malowanych na jedwabiu. W kącie, koło pieca, w zgęszczonych cieniach występowały blade plamy twarzy ludzi i wpadający z podwórza promyk latarni rozpryskiwał się na mosiężnej pokrywie samowaru.
— Nudzę państwa swojem opowiadaniem? — zapytał Sergjusz.
— Ależ przeciwnie! — zaprotestowała pani Somowa i zapaliła lampę naftową. Chory poruszył się