Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zegarków, broni, imali się rybołóstwa, a nawet wróżbiarstwa i znachorstwa. Tych już nic nie łączyło z krajem — ani wspomnienia, ani sentyment dla łagodnego i wyrozumiałego ludu syberyjskiego. Cała ich wola i energja skierowane były jedynie na powrót do tej czy innej „ojczyzny“, która, jak wierzono powszechnie, po wstrząsie wojennym cudownym sposobem kwitnąć zaczynała, wzbogacać się i cieszyć niebywałym dobrobytem i trwałym pokojem.
Za temi ptakami wędrownemi przybyli tu też wkrótce i Rosjanie — emigranci, uchodzący przed bolszewikami, sunącymi ku Pacyfikowi. Wyższa biurokracja przedwojenna, niedobitki arystokracji, której nie udało się zawczasu umknąć na zachód, oficerowie „białej“, walczącej z „czerwonymi“’ armji, inżynierowie, lekarze, adwokaci, kupcy a nawet duchowieństwo — tak to się przedstawiał unoszony wartkim potokiem wydarzeń ów miał z gruzów doniedawna jeszcze wielkiego i potężnego, zda się, gmachu, gdzie stał tron dynastji, z krwi i ducha obcej Rosji i do rdzenia zniemczałej.
Na bruku szanchajskim znalazły się całe nieraz liczne rodziny — mężczyźni, kobiety, młode dziewczyny i dzieci.
Wszyscy przybywali do Szanchaju z promienną nadzieją, niby do Ziemi Obiecanej, przeświadczeni, że dawni konsulowie rozporządzają znacznemi sumami, dostatecznemi dla przewiezienia emigrantów do Francji, Włoch lub Jugosławji, gdzie zbiegowie spodziewali się odnaleźć krewnych i przyjaciół, słyszano bowiem o tych, co zawczasu wraz z posiadanemi kapitałami wynieśli się z ogarniętej krwawym sza-