Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To powiedziawszy, podniósł głowę i tupnął nogą. Władek jednak nie zwrócił na to żadnej uwagi.
— O Kalabonach opowiesz mi w domu, ale zabić kogokolwiek w mojej obecności nie pozwolę! Rozumiesz, Dżair?
Ponieważ mały Minkopi stał przed nim w milczeniu, a oczy mu błyskały gniewem, Władek klepnął go po ramieniu i dorzucił z naciskiem:
— Prosi cię o to przyjaciel, który uratował ci życie!
Dżair spuścił oczy i po pewnej walce z samym sobą krzyknął donośnym głosem. Był to rozkaz, gdyż tubylcy natychmiast odwiązali jeńca i odeszli od niego, kładąc łuki na ziemi. Kalabon obejrzał się dokoła, jakgdyby niedowierzając wspaniałomyślności wrogów, ale po chwili już jednym susem wpadł do gęstego podszycia dżungli i zniknął w haszczach, jak kamień, wrzucony do morza. Władek tymczasem oglądał się niespokojnie na wszystkie strony, szukając oczyma Baharany.
— Gdzież jest nasz stary? — spytał wreszcie Dżaira.
Ten zaczął go szukać w tłumie, a, nie znalazłszy, kazał tubylcom odnaleźć Baharanę.