Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

angielsku. Wreszcie pochylił się ku Krawczykowi i szepnął:
— Na plantację przybyli ludzie Horna... źli, bardzo źli ludzie!
— Ludzie Horna? Ależ Horn przed kilku laty umarł? — zawołał zdumiony pan Roman.
Baharana potrząsnął głową i szepnął znowu:
— Horn umarł, ale ci, którzy porwali nam wielkiego wodza Jomagę, są na twojej plantacji, sahibie...
Krawczyk zrozumiał, że stary ma na myśli przybyszów, którzy dopiero tego wieczora wynajęli się do pracy. Sprawę tę należało wyświetlić, bo, chociaż pan Roman słyszał o niej kilkakrotnie, nie interesował się jednak szczegółami.
— Opowiedz mi, Baharana, o Jomadze i o tem dlaczego porwano go.
Stary wskoczył z miejsca i, zasłaniając sobie usta i oczy rękami, szeptał w przerażeniu:
— Nie! Nie! Nie!
Krawczyk ze zdumieniem przyglądał się Negritosowi.
— No, to nie mów! — powiedział wreszcie. — Objaśnij jednak, czego chcesz ode mnie?
Baharana padł na kolana i, czepiając się nóg jego, powtarzał jękliwym głosem: