Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więzienie karne, skąd już nikt nie wychodzi. Co do Horna, to, podobno, po roku już zakończył tam życie.
— Ale cóż takiego zrobił ten Horn? — dopytywał się Władek.
— Tego nikt nie wie na Andamanach. Sprawę jego otacza tajemnica, tembardziej, że natychmiast po aresztowaniu Horna zmieniono tu wszystkich urzędników, policję, straż celną, a nawet pastora i lekarza, — odpowiedział ojciec.

Wózek wytoczył się znów na brzeg morza. Słońce wylewało strugi światła na drobny i biały, jak mąka, piasek i na zarośla banjanów.[1] Z konarów ich spadała cała sieć korzeni powietrznych. Jedne z nich wisiały swobodnie i kołysały od powiewu lekkiej bryzy,[2] dobiegającej od morza, inne, dotarłszy do ziemi, umocowywały się już w niej, tworząc nowe piony. Długie, płaskie fale nie dosięgały brzegu. Zderzywszy się ze wznoszącemi się z dna morza rafami koralowemi, które, niby mur, broniły dostępu do wyspy, słabły nagle i, przelewając się przez tę przegrodę, z głośnym pluskiem wpadały do laguny, nad którą szybowały mewy.

  1. Figowiec indyjski.
  2. Lekki wiatr morski.