Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie widzę tu żadnej małpy! Stanąłem w obronie małego Hindusa...
— Hindus — to nie człowiek! — wrzasnął Anglik.
Władek zaśmiał się i odparł natychmiast:
— Powiedz o tem swemu kapelanowi na lekcji religji, a potem powtórz to samo profesorowi przyrody!
Cała klasa ryknęła śmiechem, a jeden z kolegów zawołał:
— Jack[1] nie powie, bo od pastora dostałby za to najgorszy stopień, a od przyrodnika — drugi taki sam!
— No, to świetnie! — ucieszył się Władek. — Widzę zatem, iż wiecie wszyscy, że Hindus jest człowiekiem!
Zapalczywy Jack pomyślał chwilkę, a potem parsknął śmiechem i, przeprosiwszy Hindusa, mocno potrząsnął rękę Władkowi.
— Spryciarz z ciebie, ale jesteś morowy kolega, sprawiedliwy! — szepnął mu do ucha.

Bronzowe chłopaki uznali również małego Polaka za sprawiedliwego kolegę i — gotowi byli pójść za nim w ogień i wodę; starsi w inny sposób ocenili czyn Władka, bo dyrektor szkoły

  1. Czytaj — Dżek.