Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

atakowały wpierw rekiny. Ciskały się po dwie i trzy na jednego, chwytały go z różnych stron, wczepiały się, jak psy, w żywe ciało i, szarpiąc je, odrywały szmaty skóry z mięsem.
— Barakudy! — krzyknął Webb. — Wilki morskie! Te dopiero pokażą rekinom, co one mogą narobić swemi zębami, ostremi jak brzytwy!
Zrozumiały to widocznie drapieżne potwory, bo jeden po drugim znikały na głębinie. Poważnie poranione, słabnące od utraty krwi rekiny, odpływały powolnie, wystawiając płetwy nad wodę. Rzuciły się na nie zdrowe i silne żarłacze i tygrysy, a po krótkiej walce, rozszarpały je na kawałki.

Barakudy[1], czyli inaczej „sfireny“, dorwały się też wkońcu do resztek piły. Nic nie mogło ich odstraszyć i odpędzić. Z góry mięsa i kości, ważących ponad tonnę, prawie nic już nie pozostało, a gdy jedna z ryb przegryzła ostatnią linę, żałosne szczątki zdobyczy Webba, jak kamień poszły na dno. Wilki morskie dały nura na głębinę i za chwilę wszystko się uspokoiło. Gwiazdy odbijały się w nieruchomem zwierciadle oceanu, cicho

  1. Duże, drapieżne ryby morskie, przerwane zupełnie słusznie „wilkami morskiemi“.