Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie sądzone jednak było załodze ani pasażerom „Bombay’u“ dobrze wypocząć tej nocy.
Niespodziewany, a silny wstrząs zmusił wszystkich do zerwania się na równe nogi. Każdy z Anglików podnosił głowę i nadsłuchiwał. Głośny plusk i syk wody, głuche ciosy, spadające na kadłub szkuneru, nowe wstrząsy okrętu przeraziły ich wkońcu.
— Co się stało? — rozlegały się strwożone głosy Kindleya i Webba.
— Zapewne zerwało kotwicę i fale znoszą nas na rafy! — krzyknął przerażonym głosem kapitan Robbins, wybiegając z kajuty. — Inżynierze, do motoru!
— Jestem gotów! — odezwał się Mallard swoim niezmiennie spokojnym głosem i, jakgdyby nie stało się nic szczególnego, z zimną krwią zaczął nabijać fajkę.
— Kapitanie, kapitanie! — wołał, wbiegając, majtek Denga. — Prędko na górę!
Przebudzeni hałasem chłopcy posłyszeli tupot nóg i odgłosy szybkich kroków na pokładzie. Władek w jednej chwili ubrał się i wyskoczył z kajuty. Wbiegł na pokład i stanął osłupiały.
Koło lewej burty działy się rzeczy nie do opisania. Co właściwie — tego nikt narazie nie wiedział. Morze, okryte białą pianą, kotło-