Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Takiwa, posłyszawszy od Dżaira pytanie białego chłopca, odgarnął długie włosy i pokazał przebite ucho i głęboką bliznę, zadaną grotem strzały. Po chwili mówił dalej:
— Kalaboni wraz z białymi ludźmi poszli na brzeg morza, my zaś przekradliśmy się tu i przynieśliśmy wam pożywienie, naczynie z wodą, świecznik z olejem palmowym, krzemień i hubkę...
— Zapytaj go, czy będą przynosili nam pożywienie codziennie? — powiedział Władek.
— Nie! — odparł Takiwa. — Więcej już nie przyjdziemy, bo dowiedziałby się o tem wódz i zginęlibyśmy... Musicie się ratować ucieczką!
— Z tej groty niema wyjścia — zauważył Władek.
Gdy Dżair powtórzył to Kalabonowi, ten potrząsnął głową i zaczął mówić z niezwykłem ożywieniem:
— Gdy na wyspie Kede przebywał „Postrach Mórz...“
— Postrach Mórz! — zawołał Władek, posłyszawszy powtórzone przez Dżaira słowa Takiwy. — Któż to miał takie imię — „Postrach Mórz?!“