Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zbliżamy się do Wysp Kokosowych,[1] ulubionego miejsca żarłaczy... O wilku mowa... Masz już jednego!
O jakieś pięćdziesiąt metrów od burty płynęła cała flotylla żeglarek. Barwne zwierzątka morskie, połyskując muszlą, wiosłowały długiemi mackami. Nagle skurczyły się, poszarzały i znikły tak szybko, jakgdyby rozpuściły się w ciepłej wodzie. Jednocześnie tam, gdzie przed chwilą żeglowały te piękne głowonogi, zjawiła się wnet trójkątna płetwa jakiejś dużej ryby. Cięła ona bez plusku gładką powierzchnię morza, a gdy wynurzyła się tuż przy parowcu, chłopak ujrzał ciemno-szarego rekina. Potwór długo płynął obok burty, nie spuszczając swych małych, złych ślepi ze stojących na pokładzie ludzi, aż wkońcu przewrócił się do góry białawym brzuchem, ukazując olbrzymią paszczę zębatą, śmignął ciemnym cieniem na głębinie i zniknął pod kadłubem parowca.
— Zapewne kucharz wrzucił resztki jedzenia do morza — uśmiechnął się bosman, — żarłacz pozbiera je, a potem będzie płynął za rufą, czekając na nową porcję!

Umilkł i, puszczając dym, patrzał na białą, lśniącą taflę morza. Chłopak nie przerywał

  1. Grupa wysepek w zatoce Bengalskiej.