Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chwat z was, Jurku — mruczał jakimś dziwnym, nieswoim głosem Jańczyk. — Żołnierz jak się widzi. Zawsze na posterunku... w dzień i w nocy... zawsze!
Pomagali mu ściągnąć trzewiki, mokre ubranie i bieliznę i jak niańki ubierali go we wszystko suche.
Jańczyk przez cały czas nie przestawał mruczeć:
— Jak powrócicie od pułkownika, pogadamy sobie... Taka okazja... Taki dzień ważny!...
W namiocie dowódcy pułku zebrało się kilku oficerów.
Brzeziński wszedł i wyprostował się przy wejściu.
Pułkownik podszedł do niego i podał mu szklaneczkę koniaku.
— Napijcie się, — powiedział — byście się nie zaziębili.
Brzeziński wychylił trunek i znowu się wyprostował.
— Uczynek wasz był żołnierski, bohaterski i chrześcijański! Zasłużyliście na najwyższą pochwałę, którą też umieszczę w rozkazie dziennym. Przedstawię was do medalu za ratowanie ginących.
— Dziękuję, panie pułkowniku! — odpowiedział Jerzy.
— Panie majorze! — zwrócił się pułkownik do dowódcy batalionu. — Proszę zwolnić Brzezińskiego na dwie doby od służby. Niech wypocznie i odleży się.
— Rozkaz, panie pułkowniku!
— No, a co tam z tym saperem? Jakeście go znaleźli? — spytał pułkownik.
— Ta już chyba całkiem dobrze, panie pułkowniku, mruga i prycha! — odpowiedział radosnym głosem strzelec. — Szukałem go na warcie, a potem zmiarkowałem, że na kępę go zawlecze, bo tam parł cały prąd! Zaplątał się w wiklinie i tam go pochwyciłem, panie pułkowniku!
— Świetnie pływacie! — zauważył major.
— Od maleńkości nawykły jestem, panie majorze.
— Ale trudno wam wszakże było koło tego cypelka?
— Bo tam, panie majorze, kipiel i zwara! — tłumaczył się Jerzy. — Jedną ręką płynąć nie sposobnie było.
Gdy Brzeziński już wychodził, zatrzymał go porucznik, który z cywila przybył na przeszkolenie.