Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję za przyjazne słowo! — powiedział młody gazda... — Ojciec mój kazał pokłonić się wam pięknie...
— Pokłońcie się mu też od nas...
— Dziękuję, gazdo! A teraz chciałem powiedzieć wam, że krzywda nam się dzieje... wielka krzywda!
Cała rodzina, przysłuchująca się tej rozmowie, pochyliła niżej głowy, by lepiej słyszeć każde słowo; Marinka ręce do piersi przycisnęła, bo bała się, że jej serce pęknie... nie ze strachu o pokrzywdzonego Jura, lecz z miłości, która teraz rozkwitała pysznie i gwałtownie, zasłuchana w dźwięczny, śmiały głos miłego.
— Krzywda, no, to nie dobrze! — pokręcił głową Dymitr i pogładził sobie „habsburskie“ bakobrody.
Wyciągnął zza pasa kapciuch, nabił rzezaną wymyślnie fajeczkę mosiężną busturskiej czy riczczańskiej roboty, pyknął z niej parę razy i podał tytoń gościowi.
— Kurzcie, prosimy! — powiedział uprzejmie.
— Dziękuję, nie kurzę! — odparł i ciągnął dalej. — Gazdowie i chłopaki nie przestają nazywać nas „zajdejami“, a jacyż my przybłędy i przybysze?
— Ach! — wyrwał się cichy okrzyk Mariny.
Wszyscy spojrzeli na nią zdumieni, lecz ona w mig uspokoiła rodzinę szepnąwszy:
— A szczob ją! Pszczoła mnie w nogę użądliła, czy osa...
— Taż biegaj żywo i ziemi mokrej przyłóż kapkę! — poradziła jej matka.
Marinoczka uśmiechnęła się do niej samymi tylko oczyma i pozostała, by słuchać dalej.
Jur, odrzuciwszy z czoła płowy kosmyk i otarłszy wąsiki dłonią, bo właśnie zrobił nowy łyk serwatki — zimnej i smakowitej — mówił poważnym głosem.
— My, gazdo i gazdyni, nie przybłędy jakoweś, nie Tentiuchy, szarapatki i łaty, ino — prawdziwe, odwieczne Wierchowincy! Dziadowie nasi opowiadali, że pięćset, a może i dłużej siedzi nasz ród na Berezowskiej schedzie, co to od naszej familii nazwę wzięła, że z Hucułami w doli i niedoli wespół żyliśmy bez waśni i sporu... My — młodzi myśleli, że to są zwykłe bajdy, staruchów gadanie...