Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedziała też o tym i dziewczyna i raz po raz spoglądała w rozpromienione niebo, zasnute złocistą pajęczyną.
Jechała, trzymając w ręku fujarkę. Wymokła ona jak należy, rozpęczniała i nasyciła się wszystkim, co dawało jej twardość, dźwięk i siłę.

Oj, dywit si, lude dobri,
Jaka ja
jaka ja!
Oj, zahrajże my muzyka
tei kołomyjki!
Naj ja sobi pohulaju
z weczera do dnynki!

— zanuciła dziewczyna, mrużąc czarne oczy i prężąc piersi, lecz umilkła nagle. Przypomniała sobie, że w tej chwili „lude dobri“ modlą się gorąco przed obrazami Syna Bożego i Przeczystej, gdy tymczasem ona nie tylko, że zadaje się z diabłem, ale jeszcze śpiewa piosenki wesołe.
— Spasi, Chrystos! — szepnęła skruszona i rozpoczęła już modlitwę, gdy Karek zatrzymał się nagle i tak gwałtownie poboczył, że Marinka aż za grzywę uchwycić go musiała, by z siodła nie wypaść.
— A szkne, szczob tobi!... — mruknęła z wyrzutem.
W tej samej chwili z gąszczu podszycia leśnego na ścieżkę wypadł jeleń i stanął.
Dziewczyna rozejrzała w mig kraśnego byka dwudziestaka o szerokiej rozłodze wieńca o grubym, potężnym pniu. Coś wypłoszyło go z ostoi, spędziło z żerowiska lub przestraszyło na tarzowisku. Ale co?
Tego nikt nie zdołałby zgadnąć, zapewne i sam płowy byk nawet, bo stał wyprostowany i wsłuchany w ciszę boru, gdzie w ostępie nieznanym dobiegło go jakieś echo... obcy puszczy szmer, szelest, stąpanie czy głos...
Cóż to spłoszyło jelenia-rogacza?
Przecież nie wilczury? Nie ryś i nie niedźwiedź?
Wtedy nie stałby tak i nie czekał, ino sadził przez krzaki i rwał dalej i dalej...
Tak myślała Marinka wstrzymując konika, by napatrzyć się na jelenia do syta.