Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jerzy pożegnał cudzoziemców bardzo uprzejmie i powrócił do gajówki. Czekano tam na niego z wieczerzą.
Obejrzawszy roboty przy szopie pochwalił Hucułów i gajowych, że szybko i dobrze budują i udał się na spoczynek.
Był to zasłużony spoczynek po ciężkim i pracowitym dniu.
To też spał jak zabity i obudził się, gdy słońce stało już wysoko.
Huculi krzątali się koło stawianej szopy.
Dawidczuk z Ołeksą poszli już do lasu, by rozejrzeć się w innej stronie puszczy. Gabara ze swoim kundlem, zabrawszy kawał chleba, przed świtem jeszcze dał nura do lasu, gdyż miał zwiedzić ustąpione kółku myśliwskiemu rewiry prywatnych właścicieli. Z wieczora jeszcze szepnął do Brzezińskiego, że znalazłszy rudel[1] jeleni, potrafi zapędzić go na teren łowów i tu zatrzymać do przyjazdu myśliwych, by nie potrzeba było robić dalekich podchodów.
— Pozwólcie mi, panie, wziąć ze dwie garście soli, to ja dla byków lizawicę zrobię i od tego miejsca ani jeden daleko nie odejdzie.
Na tym stanęło i — dlatego właśnie przebiegły i sprytny kłusownik po nocy jeszcze niemal opuścił gajówkę i zniknął w puszczy. Znał ją i jej mieszkańców lepiej, niż strzelec swoje torby, w których Huculi wynajdywali coraz to nowe zapasy.
Napiwszy się raz jeszcze herbaty Jerzy osiodłał Karka i pojechał do Jawornika, gdzie mieści się poczta. Wyprawiwszy raport do majora wstąpił do nadleśnictwa, zameldował o przygotowywanych łowach Oficerskiego Kółka Myśliwskiego i pojechał do gajówki Bajbały.



  1. Rudel — stado.