Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hi-hi-hi! Gdyby mnie nie usłuchał, kark bym mu ukręcił, a potem, gdym już siedział na siodle, nogami bym mu ziobra połamał — tak on i spokorniał... owy ogierek...
Tatarzy ryknęli wielkim śmiechem, rzekłbyś — zarżał naraz cały tabun koni — i poczęli hałłakować zrozumiawszy, co powiedział chichoczący ciągle chłopak.
Arałowicz widząc dobrą sposobność przekonywał Bodruga, że powinien zapłacić za zamówione przez niego dla wojska woły, odebrane na Bukowinie przez Tatarów z jego ordy. Ordyniec kiwnął głową i kazał jednemu ze swoich ludzi wydać żądaną sumę a innemu pojechać na miejsce wypadku i starszyznę tatarską batami pokarać. Wreszcie rzuciwszy Olkowi parę sztuk srebra odszedł do namiotu.
Huculi i Arałowicz wycofawszy się poza granicę jego majdanu wsiedli na konie i ruszyli ku Jassom.
W drodze dogonił ich dostojny Tatar, którego rotmistrz widział w otoczeniu Bodruga, i zaczął namawiać Olka, by wstąpił do świty dżandżyna.
Pan Jerzy wypytawszy dobrze Tatara dowiedział się, że jest on bratem wodza i przyjacielem Gałgi, więc w głowie rotmistrza powstał od razu nowy a śmiały plan.
— Ja bym ci oddał brata, lecz musisz przed tym pomówić z naszym ojcem i coś mu za takiego robotnika zapłacić — powiedział. — Dżandżyn Bodrug jest sprawiedliwym człowiekiem, więc