Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sługa czy towarzysz Sobcowa! — myślał lekarz. — Cóż to? Czyżby pozostawił go tu dla napadu na mnie? W każdym razie mogę przypuszczać, że ten bolszewik nie jest zbyt daleko od klasztoru. Przecież w razie powodzenia ów „Apollo“ mongolski powinien był gdzieś spotkać się z Sobcowem?
Tak rozumując spojrzał na „Knoxa“. Piesek, wczepiony w rękaw Mongoła, warcząc gniewnie, tarmosił go.
— Wstydź się, szczeniaku! — upomniał go Firlej. — Nie szlachetna to sprawa bić leżącego wroga! Odejdź i bądź cicho, smarkaczu jeden! Nie spodziewałem się tego po tobie! Wiesz przecież, że w życiu, jak i w sporcie zaleca się zawsze i niezmiennie „fairplay“? Knoxie, nie, ty stanowczo nie jesteś dżentelmenem!
„Knox“, zażenowany gradem wymówek, mrugał ślepiami i tulił uszy. Odszedł od Mongoła i oblizując się powarkiwał od czasu do czasu.
— Ach, jaki ty jesteś nerwowy! — uśmiechnął się do niego doktór. — Dostaniesz za to dziesięć kropel waleriany. Nie lubisz tego? Powiadasz, że to tylko koty przepadają za walerianą?
Rozmawiając z pieskiem Firlej nie przestawał myśleć o sytuacji, aż wreszcie kiwnął głową i uśmiechnął się.
— Trudno! — mruknął pochylając się nad zemdlonym Mongołem. — Muszę się tobą zaopiekować, wprawić ci szczękę na dawne miejsce i...
Oczy mu błysnęły, gdy dokończył zdanie:
— ...zmusić ciebie być moim przewodnikiem, jeżeli masz zamiar raz jeszcze oglądać swoje góry, czy stepy... rozbójniku jeden!
Tak przygadując nieprzytomnemu Mongołowi przerzucił jego rękę sobie przez ramię i wyprostowawszy się poniósł go ku domowi.
Korzystając z tego, że Firlej nie widzi, „Knox“ wczepił się zębami w filcowy but wroga i wlókł się po ziemi za gospodarzem idącym równym krokiem. W pewnej chwili