Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Narady nie trwały długo, gdyż na wniosek przedstawiciela Chin postanowiono odroczyć je aż do zakończenia badań Bujuka przez sędziów i odpowiedzi Dałaj-Lamy na doniesienie o incydencie, który wyniknął podczas narad w Tassgongu, skąd natychmiast miał wyruszyć goniec do siedziby arcykapłana.
Delegaci żywo omawiali realne korzyści wypływające z projektu, wysuniętego przez hutuhtę dałajnorskiego, i konieczność rozpoczęcia poszukiwań zaginionego pierścienia.
Do Dżałhandzy zbliżył się radża Rungpuru i odprowadził go na stronę.
— Dostojny hutuhto — szepnął do niego wpatrując się w surową twarz Mongoła — miałbym ci do powiedzenia coś niezmiernie ważnego.
— Słucham cię, możny panie — odparł z ukłonem hutuhta. — Mam uszy otwarte na każde słowo twoje. Wielkie imię Ghas-Bogry jest teraz na ustach wszystkich Mongołów — od Chinganu do Ałatau i Dachu Świata...
— Właśnie, właśnie — przytaknął ruchem głowy radża — o tym też chciałbym pomówić z tobą, dostojny!
Odeszli dalej i stanęli we framudze okna tworzącego głęboki wykusz.
Dżałhandzy przygotował się słuchać, nisko pochylony przed władcą Rangpuru.
— Ty i Mongołowie wiecie, że po zamordowaniu trzech chanów przez bolszewików jedynym spadkobiercą władzy i imienia Dżengiza jestem ja — potomek sułtana Babera, wnuka temudżynowego — zaczął Ghas-Bogra wydymając wargi i przenikliwie patrząc na hutuhtę.
— Rzekłeś, panie, a słowa twoje są prawdziwe! Pamiętamy o tym wszyscy! — odparł Dżałhandzy.
— Miałbym więc dziedziczne prawo do pierścienia Dżengiza-chana? — zadał pytanie radża.
— Miałbyś, panie! — jak echo odezwał się Mongoł.
— I miałbym prawo ująć w swoje dłonie sprawę wyzwolenia Indii?