Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pismo do przewodnika znakomitych gości z ziemi Zi-Pen — odparł „bandi“. — Przysyła je świątobliwy przeor Eher-balan, który chce wiedzieć...
— Dobrze, chłopcze — burknął hutuhta — połóż mi pismo dostojnego pundity do torby wiszącej na pasie... Nie myłem dziś rąk w świętym źródle, przeto nie jestem godzien dotykać pisma świątobliwego przeora!...
Bandi wziął natychmiast list i począł wkładać go do torby Dżałhandzy.
Hutuhta wyprężył się cały i czekał na coś nie spuszczając wzroku z kleryka.
Chłopak, kłaniając się gościom, tyłem cofał się ku drzwiom, ale już prawie u progu wydał nagle przeraźliwy krzyk, począł potrząsać ręką, jak gdyby sto żmij lub jadowitych pająków wpiło mu się w palce i dłoń. Po chwili padł na ziemię, tarzał się rzężąc coraz głośniej, wił się z bólu aż wyprężył się nagle i stężał. Miał szeroko otwarte, pełne łez i śmiertelnego strachu oczy i żółtą, lepką pianę na straszliwie pobladłych wargach.
Czerwony lama z jakimś skowytem wypadł z poczekalni.
— Otruty sokiem kali-batangu! — nie zmieniając pozy szepnął hutuhta do Japończyków, gdy pozostali sami w izbie.
Japończycy milczeli, z zimną ciekawością przyglądając się leżącemu chłopakowi.
Lama powrócił z dwoma innymi. Byli to lekarze. Pochylili się nad „bandim“, zbadali „trzy pulsy“ i wysłuchawszy bicie szybko słabnącego serca obejrzeli się na gości.
— Ten chłopiec ma atak padaczki... — mruknęli.
Japończycy z całym spokojem skinęli głowami. Dżałhandzy nic nie odpowiedział. Klęczał schowawszy ręce w fałdach szaty i, zdawało się, że nie zrozumiał mowy lekarzy tybetańskich.
Lamowie wynieśli nieszczęśliwego „bandi“, a gdy się zamknęły drzwi za nimi, hutuhta syknął znowu:
— Walka się rozpoczęła!... Obawiajcie się dotykać klamek i opierać się rękami o framugi okien... Nie przyjmujcie żadnego poczęstunku... Na podwórzu...